Historie podopiecznych
Historia Adama
Adam przyjechał do Wielkiej Brytanii 17 lat temu. Większość z tych lat przepracował na budowach, miał gdzie mieszkać i wysyłał zarobione pieniądze rodzinie w Polsce. Zostawił tam żonę i dorastająca córkę. Czasami tracił pracę z powodu różnych sytuacji życiowych (wypadek, pandemia) lub wpadek alkoholowych, wtedy przychodził po pomoc do naszego kościoła, bo jak mówił kościół St. Ignatius to pewny, stały punkt pomocy dla ludzi w potrzebie. Adam opowiadał, że kiedy tracisz pracę i później mieszkanie, błąkasz się bez celu po ulicach i nie masz siły dźwignąć się do góry, bardzo ważne jest trafić na osobę, która poda ci rękę – zobaczy w tobie człowieka. Codziennie powtarzasz sobie “od jutra spróbuje coś zmieniċ” i nic się nie zmienia, a czasami wystarczy dobre słowo innej osoby i dostrzegasz wartość życia, i tego co wokół ciebie. Dlatego przychodzenie do Apostolatu społecznego na posiłki to nie tylko jedzenie, to również dobre słowo, uśmiech i wsparcie. Kiedy Adam nie pracuje i nie ma kontaktu z innymi, to wie, że spotka ich tu – na Stamford Hill, jest to stały punkt, cyt.: ”Gdy czuję się gorzej mogę zawsze przyjść i wiem, że tu będziecie. Dajecie mi pewność miejsca i stałość” – mówi. Adama można było spotkać również w kościele, na Mszy Świętej, kiedy skupiony modlił się. Opowiadał, że czuje ogromną potrzebę spotkań z Panem Bogiem, chociaż łatwiej żyć bez Niego, bo nie ma wtedy zakazόw i nakazów, można tkwić w nałogach. Na misje, po jedzenie, może pójść gdziekolwiek, ale potrzeby duchowe, Msze Święte dla bezdomnych ma tylko tutaj, może czuć się swobodnie i nikt go nie ocenia. Ostatnich kilka miesiecy Adam pracował i wynajmował pokój, przed świętami Bożego Narodzenia pracodawca nie wypłacił mu zaleglej wypłaty i Adam kolejny raz znalazł się na ulicy. Koledzy zaoferowali mu nocleg na kilka dni, ale kolejne cztery tygodnie spędził śpiąc na ulicy i chodząc bez celu. Przed południem Adam zasłabł na ulicy, do nas przyprowadzili go koledzy, czuł się bardzo źle, jego stan się pogarszał i z bólu stracił przytomność. Wezwaliśmy ambulans, który zabrał go do szpitala. Okazało się, że nastąpiło zatrzymanie moczu spowodowane silnym zapaleniem pęcherza i rozległa infekcja organizmu. Następnego dnia Adam przyszedł do nas ponownie, bez środków przeciwbólowych, z wenflonami w rękach i z cewnikiem został wypisany ze szpitala. Kolejny raz wezwaliśmy ambulans, który usunął wenflony.
Po kilku dniach stan Adama zaczął się pogarszać, bez antybiotyków infekcja powiększyła się i bardzo schudł. Ponownie wezwaliśmy karetkę, która zabrała go do innego szpitala, gdzie dostał odpowiednią pomoc (antybiotyki i kroplówkę). Skontaktowaliśmy Adama z manager, z organizacji Thames Reach, która zajmuje się sprawami bezdomnych, jest on już pod ich opieka, dostał zakwaterowanie i pracownika socjalnego. Przekierowaliśmy Adama do organizacji “HAGA”, która pomaga w walce z uzależnieniami, został zakwalifikowany do leczenia. Co tydzień rozmawia z naszym wolontariuszem, ktόry jest licencjonowanym terapeutą uzależnień. Adam dostaje od nas żywność, ubrania i dobre słowo, dziękuje każdego dnia za okazaną pomoc, cierpliwość i zrozumienie jego potrzeb. Czuje się coraz lepiej, przybiera na wadze, jest to dar boży i Panu Bogu jesteśmy wdzięczni za Jego łaski.
Wysłuchała i zredagowała:
Gabriela Wertman
Historia Andrzeja
Pan Andrzej zgłosił się do nas z polecenia współpracującej z nami organizacji PEEC Family Centre, znalazł w internecie ich numer telefonu, ponieważ potrzebował pomocy w wypełnieniu dokumentów. Z powodu choroby kręgosłupa, kłopotów z chodzeniem oraz zdiagnozowanym mikrogruczolakiem, który prowadzi do zaburzenia wzroku, zawrotów głowy, nie był w stanie kontynuować pracy, a po opłaceniu rachunków pozostawała mu niewielka kwota na jedzenie. Codziennie zmagał się z bólem i przyjmował 160 tabletek miesięcznie. Pan Andrzej został przekierowany do Apostolatu społecznego, co tydzień otrzymuje od nas paczkę z żywnością. Przez 16 lat pracował jako budowlaniec w Londynie, pogarszający się stan zdrowia sprawił, że musiał przerwać pracę, a jego status materialny znacznie się obniżył. Doprowadziło to do pogorszenia samopoczucia i jak powiedział “miał dość życia, nie chciał już wstać z łóżka”, dodatkowo lekarz zdiagnozował guza w przysadce mózgowej wielkości 14 mm i podjęto decyzję o operacji, na którą wyznaczono termin w maju.
W czasie wielkanocnego postu poprosiliśmy grupę modlitewną z naszego kościoła o wsparcie w postaci modlitwy, za osoby w potrzebie i bezdomnych, których intencje zostały umieszczone w specjalnym koszyczku. Pan Andrzej także umieścił tam swoją prośbę. Był w trakcie przygotowań do operacji guza i
zgłosił się na konsultacje z lekarzem, wtedy dowiedział się, że 14mm mikrogruczolak zniknął i żaden lekarz nie potrafi racjonalnie tego wytłumaczyć.
Był jedna z osób, w której intencji modliła się grupa modlitewna i prosił, aby operacja nie była potrzebna. Również stan zdrowia pana Andrzeja uległ poprawie, wyostrzył się wzrok, a ból głowy zniknął. Wraz z poprawą zdrowia fizycznego i psychicznego wróciła chęć do życia, Pan Andrzej jest częstym gościem Apostolatu społecznego i pomaga nam w przygotowaniach posiłków. Jest przekonany, że dzięki łasce Bożej i modlitwie wstawienniczej otrzymał tak wiele.
“Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a kto kołacze, temu
otworzą.” Mt. 7:7-8
Wysłuchała i zredagowała
Gabriela Wertman
Historia Andrzejka
Andrzejka – ponieważ bohater tej historii sam o sobie tak mowił. Nie pamiętam kiedy dołączył do naszej grupy bezdomnych, za to doskonale pamiętam, że
po otwarciu drzwi zobaczyłam dwóch niewysokich panów, blondyna i bruneta. Blondyn przedstawił się: “Jestem Andrzejek” i tak już zostało. Zawsze przychodzili razem, widać było, że łączy ich przyjaźń i bardzo dbali, aby wszystko dzielić po równo. Jeśli któryś z nich nie mogł przyjść, drugi brał dla niego słoik zupy i kanapki. Na początku nasz kontakt ograniczał się do zwykłego “dzień dobry”, Andrzejek był nieśmiały i zamknięty w sobie, ale zawsze moglam liczyć na jego pomoc przy sprzątaniu w kuchni (oczywiście z przyjacielem u boku). Po jakimś czasie zaczął opowiadać o sobie, o życiu na ulicy, o rodzinie i marzeniach.
Kiedy chciał porozmawiać mόwił: “Pani Gabrysiu znajdzie Pani chwile?” i wtedy wiedziałam, że cos go gryzie. Nie skarżył się na swój los, o innych zawsze mowił dobrze, starając się każdego wytłumaczyć. Kiedy Andrzejek trafił na posiłki do Apostolatu społecznego, było zimno, a on wraz z przyjacielem mieszkał na ulicy. Przygotowaliśmy dla nich ciepłe ubrania i przekierowaliśmy do organizacji pomocowych. Minęło kilka miesięcy i słuch po nim zaginął, aż pewnego dnia Andrzejek stanął w drzwiach, wychudzony i zmartwiony. Okazało się, ze choruje na cukrzycę i kilka tygodni spędził w szpitalu. Przyszedł do nas z mocnym postanowieniem, że weźmie się za siebie, że czas na zmianę. Razem z przyjacielem zostali zakwaterowani w hostelu, a do nas przychodzili na ciepły posiłek i zawsze zostawali, aby pomóc posprzątać. Kiedy nie było nikogo w pobliżu Andrzejek opowiadał mi o swoich trudnych relacjach rodzinnych i zawsze podkreślał, że Apostolat to jego druga rodzina. Był wdzięczny, że nikt go nie oceniał, ani nie wyśmiewał, ze mógł czuć się bezpiecznie, a kiedy miał gorszy czas
wiedział, ze może przyjść na “dwie wieże” i zawsze dostanie gorący posiłek. Pewnego dnia przyznał, ze zbliżają się jego urodziny, kiedy spytałam o datę okazało się, ze to również moja data urodzenia, oboje się ucieszyliśmy. To było nasze ostatnie spotkanie. Wkrótce jego przyjaciel przyszedł sam na obiad, kiedy zapytałam gdzie jest Andrzejek odpowiedział ze zle się czuje i został w hostelu. Andrzejek zmarł dwa tygodnie przed naszymi urodzinami pokonany przez cukrzycę. Bezdomność to nie tylko brudne ubranie, nałogi i patologia, to człowiek z trudna przeszłością zakopany w nieszczęściu i samotności.
“Życie nie jest niczym innym, jak tylko wiecznym zmaganiem się z sobą samym i nie zakwita inaczej, jak tylko za cenę cierpienia.”
Św. O.Pio
Napisała: Gabriela Wertman
Historia Karen
Karen to 32 letnia kobieta, uzależniona od alkoholu. Do Apostolatu społecznego przyprowadził ją jeden z naszych bezdomnych wolontariuszy. Ukradziono jej paszport i nie miała żadnego dokumentu tożsamości, była bezdomna, spała na ulicy lub u przygodnie poznanych mężczyzn, nie miała dosłownie nic.
Pomogliśmy jej w wyrobieniu nowego paszportu, przekazaliśmy ubrania, środki czystości, jedzenie i skontaktowaliśmy z innymi organizacjami pomocowymi. Karen rozpoczęła pracę i nasz kontakt uległ rozluźnieniu. Niestety, po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że Karen jest bita i przetrzymywana wbrew woli przez dwóch mężczyzn, którzy wykorzystują ją w celu prostytucji i którzy zabrali jej paszport. Pomimo usilnych prób skontaktowania się z nią i poszukiwań nie
udało się jej odnaleźć. Sprawa została przez nas zgłoszona na policję. Policja odnalazła Karen, ale ona zaprzeczyła całej sprawie. Minęło kilka miesięcy i Karen pojawiła się w okolicy kościoła na Stamford Hill, zmaltretowana, pobita, z wybitymi zębami, spała w pobliskich krzakach. Jedyna osoba, której ufała miała z nią kontakt, przekazywała od Apostolatu jedzenie, ubrania i słowa wsparcia. Karen została przekierowana do organizacji pomocowej, urodziła córeczkę, pozostaje z nami w kontakcie. Przekazaliśmy jej ubrania dla noworodka, środki czystości, zabawki niemowlęce. Ludzie tacy jak Karen wstydzą się swojego życia i tego w jakim są stanie, ale mają też pewność, że niezależnie w jak trudnym są położeniu mogą przyjść “na dwie wieże” (popularna nazwa kościoła St.Ignatius wśród bezdomnych) i tu uzyskają pomoc, bez oceniania i krytyki. Dużo radości przynosi nam obserwowanie jak ludzie się zmieniają, z zamkniętych w sobie osób, żyjących na krawędzi społeczeństwa, nie ufających nikomu przeobrażają się w ludzi z wieloma trudnymi historiami opisanymi przez życie.
Zredagowała
Gabriela Wertman
Historia Marka
Marek przychodzi do nas na posiłki od kilku lat, ostatnio był bardzo podekscytowany – wyspowiadał się i przystąpił do Komunii Świętej, po 30 latach.
Pochodzi z profesorskiej, katolickiej rodziny, ukończył studium informatyczne i pracował jako statysta przy produkcji polskich seriali telewizyjnych. Od trzydziestu lat zmaga się z uzależnieniem od alkoholu i amfetaminy, od czterech lat mieszka w piwnicy. Jego życie to wzloty i upadki, przeszedł wiele odwyków, nieskutecznie. “Miałem wszystko i straciłem wszystko, przez nałogi.” – mówi. Kiedy wylądował na ulicy, nasz kościół na Stamford Hill stał się dla niego bezpiecznym miejscem, gdzie mόgł przyjść, zjeść ciepły posiłek i spotkać ludzi, którzy go nie oceniali. Martwił się, że nie ma dokumentu tożsamości, więc Social Apostolat skontaktował go z organizacją PEEC Family Center, która m.in.zajmuje się takimi sprawami. Pan Piotr z tej organizacji przyjeżdżał raz w tygodniu pomagać bezdomnym w trudnej sytuacji i do niego został skierowany Marek. Po kilku tygodniach paszport był gotowy. Marek przez całe życie odczuwał opiekę Matki Boskiej, z domu wyniósł wiarę, ale po drodze gdzieś ją utracił i jak mówi, wraz z pogłębianiem się nałogów przeżywał coraz
większą pustkę duchową. Przychodząc do nas na posiłki i zajęcia rozmawiał o Panu Bogu, brał udział w ewangelizacji. Marek codziennie rowerem przejeżdżał przez stację Elephant & Castle, tam mieści się punkt pomocowy dla bezdomnych, który prowadzą siostry zakonne, od jednej z nich kilka lat temu dostał różaniec. Jego przemiana rozpoczęła się trzy lata temu, kiedy ksiądz Jacek zaproponował mu uczestnictwo w kursie Alfa, w kościele na Devonii. Wtedy poczuł, że Pan Bóg nie zostawił go samego sobie, że jest jego przyjacielem. Zaczął słuchać kazań księdza Pawlukiewicza, modlić się codziennie, w sklepie z używanymi
rzeczami kupił i czyta polskie wydanie Biblii. Przez trzy lata “wybierał” się do spowiedzi, ale za każdym razem coś stawało mu na drodze (zamknięty kościół, pandemia). Stopniowo zachodziła w nim przemiana, pod koniec grudnia ubiegłego roku, postanowił przygotować się do spowiedzi generalnej, zrezygnować z alkoholu i narkotyków, zmienić wszystko w swoim życiu. Od pierwszego dnia stycznia, codziennie, na rowerze dojeżdżał na poranne msze do kościoła, robił to z ogromna radością w sercu, potrzeba spowiedzi stała się jego najważniejszym celem. Po trzech tygodniach poczuł, że jest gotowy, że może zrobić to czego bał się przez trzydzieści lat – wyspowiadać i przyjąć Eucharystię. Tego dnia spotyka siostrę zakonną, tą samą, która kilka lat wcześniej podarowała mu różaniec, zatrzymuje się na krótką rozmowę i prosi o modlitwę, kiedy będzie się spowiadał. Z samego rana wyruszył w drogę do kościoła, ale ten poranek był zupełnie inny niż wcześniejsze, “coś” szarpie rowerem, nie pozwala mu jechać prosto, kilka razy znajduje się w niebezpiecznej sytuacji, a przecież tę drogę zna doskonale. Z jego gardła wydobywają się nieartykułowane dźwięki przekleństwa, słyszy swój krzyk, wydziera się na cale gardło. Kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że kościół jest zamknięty, nikogo nie ma w pobliżu. Postanawia zrezygnować i odjechać, nagle, nie wiadomo skąd pojawia się człowiek, który mówi żeby był cierpliwy, żeby poczekał, a kościół na pewno zostanie otwarty.
Czy to może być przypadek? Po kilku minutach drzwi zostają otwarte i odbywa swoją najważniejszą spowiedź w życiu, przystępuje do Komunii Świętej. Syn marnotrawny wraca do domu. Ziarno wiary, które zostało zasiane kilka lat wcześniej wydało owoc doskonały. Kiedy pytałam Marka o odczucia po Eucharystii, odpowiedział, że zaspokoił głód duszy i pustkę, która w nim była. “Teraz jestem zaopiekowany i spokojny. Bóg to mój najlepszy przyjaciel”. Marek dalej przychodzi do nas na obiady, powoli układa sobie życie, szuka pracy, chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami z innymi osobami w potrzebie, pomaga sprzątać po posiłku. Powtarzając za księdzem Pawlukiewiczem: “Boża łaska sprawiła, że ten człowiek zatęsknił za Bogiem”.
Amen
Marek – cz.2
Marek postanowił odnaleźć księdza Jacka, aby osobiście opowiedzieć mu o swojej przemianie. Rozmawiałam z Markiem, właśnie wrócił z Bristolu, gdzie ksiądz Jacek został proboszczem Polskiej Parafii pw. Matki Bożej Ostrobramskiej. Marek dotarł tam przed wieczorną mszą i wszedł do kościoła. Ksiądz Jacek poznał go od razu, kiedy usłyszał historię Marka bardzo się wzruszył i spytał: „Co, fascynacja życiem wróciła?” Potem odprawił Mszę Św. w intencji Marka, który podzielił się swoimi przeżyciami z parafianami obecnymi w kościele. Kiedy rozmawiałam z Markiem o wszystkim co wydarzyło się w przeciągu ostatnich tygodni, nie krył emocji. Postanowił przeprowadzić się do Bristolu, dostał tam ofertę pracy oraz poznał osoby, które chcą go wspierać. Marek poprosił o dołączenie zdjęcia, cyt: „To oryginał miejsca gdzie śpię. Na tym obrazie jest z tyłu moje zawierzenie Sercu Niepokalanej które złożyłem 2 lata temu, które doprowadziło mnie do nawrócenia. Ten malutki obrazek wszędzie ze mną jest gdzie śpie. Był na 3 ostatnich pokojach, które wynajmowałem i będzie w Bristol…” Przysłał mi wiadomość, która muszę się z Wami podzielić. Cyt.: „Nie chodzi o te posiłki, o ubrania, bo misji jest wiele, tak jak i w Polsce, jak i w Londynie. Ci Ludzie potrzebują Miłości i Właśnie taka Wyjątkowa Misja inna, lubiana, jak ten nasz Apostolat jest piękna sprawa”.
Cóż mogę więcej dodać?
Bóg jest miłością.
Wysłuchała i zredagowała redagowała
Gabriela Wertman
Historia Moniki
Monika przyjechała do Londynu kilka lat temu razem z chłopakiem, chcieli rozpocząć nowe życie. Planowali, że on podejmie pracę, a ona zajmie się domem i zacznie uczyć się angielskiego. Początkowo realizowali swój plan, ale bez wsparcia bliskich i niewielkich zarobkach szybko znaleźli przyjaciół na ulicy, z którymi łatwiej było przeżyć kolejny dzień w Londynie. Czarne myśli i poczucie osamotnienia topili w alkoholu, bez perspektyw na zmiany. Wstyd i bezradność powstrzymywały ich przed powrotem do Polski. Po pewnym czasie Monika zorientowała się, że jest w ciąży, niestety, nie uzyskała wsparcia od swojego chłopaka, który ze strachu przed odpowiedzialnością zostawił ją samą sobie. Przyjęła pomoc znajomego, który w zamian za prowadzenie domu pozwolił zamieszkać jej w jednym z pokoi. Nie były to dobre warunki dla młodej dziewczyny w ciąży, właściciel również lubił wypić i często odbywały się tam alkoholowe imprezy. Monika poprosiła o wsparcie położna, zgłosiła ona sprawę do social service, który po urodzeniu dziecka namawiał ją by zrzekła się praw rodzicielskich, położna pomogła również w znalezieniu adwokata. Monika podjęła współpracę z social service, rozpoczęła terapię oraz kurs języka angielskiego. Po urodzeniu syna zamieszkała u rodziny, która obserwowała jej opiekę nad dzieckiem. Monika dostała szansę na nowe życie, cieszyła się każdą chwilą i pragnęła wszelkich zmian na lepsze. Dzięki polskiej organizacji ”Poles in Need” trafiła do naszego apostolatu po pomoc i wsparcie, poprzez portal społecznościowy Facebook zorganizowaliśmy zbiórkę ubrań dla chłopca i jego mamy oraz dostarczaliśmy jedzenie. Dzięki regularnemu dostarczaniu paczek z żywnością Monika mogła spokojnie planować pozytywną przyszłość dla siebie i dziecka. Po pewnym czasie poprosiła nas o pomoc w skontaktowaniu się z księdzem, aby ochrzcić dziecko. Do Londynu przyjechała jej bliska przyjaciółka, która została matka chrzestną, a ojcem chrzestnym został parafianin naszego kościoła (nie ma swoich dzieci i zgodził się z ogromną radością). Jesteśmy w stałym kontakcie z Moniką, która dostała już prawo do samodzielnego wychowania syna, nadal uczy się angielskiego, robi kurs dla piekarzy. Chłopiec wkrótce skończy 2 lata i zacznie uczęszczać żłobka. Monika jest bardzo wdzięczna za okazana pomoc i traktuje nas jak rodzinę. My również czerpiemy radość z pomagania.
Wysłuchała i zredagowała:
Gabriela Wertman
Historia Sylwii
Sylwię poznaliśmy w tragicznej dla niej sytuacji, została przekierowana do Londynu, na mieszkanie socjalne niedaleko naszego kościoła. Pani Sylwia wraz z małą córeczką uciekła od męża, z domu, gdzie panowała przemoc psychiczna, fizyczna i materialna, nie zabrały ze sobą niczego, oprócz dokumentów. Organizacja pomagająca kobietom wysłała je do Londynu, tu otrzymały tymczasowe schronienie przed prześladowcą. Zdesperowana, bez środków do życia zwróciła się o pomoc do polskojęzycznego księdza Ojca Mateusza, który skierował ja do Apostolatu społecznego. Pani Sylwia otrzymała od nas jedzenie oraz zorganizowaliśmy zbiórkę ubrań, zabawek i rzeczy codziennego użytku dla niej i dziecka. Poczuła się bezpieczna i zaopiekowana, spokojniejsza z daleka od oprawcy. W zamian za okazaną pomoc wykonywała prace graficzne dla naszego apostolatu, zmontowała poruszający film o bezdomnym, któremu pomogliśmy wrócić do Polski, pt.” Powrót do domu”, zrobiła podziękowania dla naszych sponsorów, od których odbieramy żywność oraz plakaty i ulotki reklamowe. Wspólna praca na rzecz bezdomnych zbliżyła nas do siebie, a Sylwia coraz bardziej zaczęła dostrzegać rolę Pana Boga w swoim życiu. Rozmowy o wierze sprawiły, że zaczęła zadawać pytania (będąc w związku małżeńskim dokonała apostazji i przeszła na islam). Sylwia zapisała córkę do katolickiej szkoły i razem zaczęły czytaċ Biblię, planuje również ochrzcić córkę. Z całego serca życzymy jej nawrócenia, wielu Łask Bożych i wierzymy, że wszystko jest w rękach Boga.
Wysłuchała i zredagowała
Gabriela Wertman